Gudauri, to zimowa stolica Gruzji.

Mimo, że nie lubię gór, przyznaję, są piękne.
Byliśmy tu w Gudauri dwa lata temu. Przybyło nowych apartamentowców i knajpek, także na stokach . Samo miasteczko jest położone ponad 2 tyś m.p.m, więc dość ciężko się oddycha. A jak ktoś ma pocovidowe płuca i słabe serce, to niezłym wyzwaniem jest nawet spacer do pobliskiego marketu. No ale jak się tu przyjechało, nie będzie się leżeć i zdychać.
Wczoraj wybrałam się z moją grupą na górę. Dwie gondolki, w środku marsz żółwim krokiem. Na szczycie Kudebi ledwo ruszałam nogami i rękami. To wysokość podad 3 tyś m.p.m robiła swoje. Siedziałam na słonku i łapałam promienie. Zimno w te części ciała, które były w cieniu.
Za to widoki piękne, takie majestatyczne. Chmury czasami zakrywały dół i miasteczko a góry szczytami wystawały podnad nimi. Jakbym była w niebie.
Tylko ludzi za dużo. Hałas, zamieszanie i gwar, to efekt pięknej pogody i dobrych cen karnetów narciarskich.
W knajpkach i restauracjach w Nowym Gudauri także tłumy. Jako że lubimy nieco spokojniejsze miejsca, to na obiad zjeżdżamy w dół, do samego miasteczka. Jest tam knajoa ze Stalinem na scianie i pyszne domowe jedzenie. Niedaleko babuszki sprzedają baranie czapy (nabyłam jedną), skarpetki, domowe dżemy, wina i miody. Malinowy jest bezbłędny, pachnie i smakuje jak cały chruśniak. Wino z granatów też pyszne.
W Gruzji nie da się być na diecie. Codziennie odkrywamy jakąś smakowitość. Wczoraj wszyscy zachwycaliśmy się kociołkiem z czkmeruli. Kurczak w sosie czosnkowym taki, że palce lizać. Każdemu smakują khinkali, mięsne pierogi i pyszne gruzińskie chaczapuri.
Czyli odpoczywam, dobrze się odżywiam i podziwiam piękne zimowe widoki.