Z zatłoczonego Ho Chi Minh pojechałam w pobliże widzianej podczas lotu samolotem, rozległej delty rzeki Mekong. Z perspektywy ptaka wyglądała jak plątanina nitek, błyszczących w słońcu. Z perspektywy ziemi zapamiętam ją jako niezliczoną ilość wstążek wody, kanałów, łodzi.
[more]
Podczas kilkudniowej podróży w stronę Kambodży pływałam różnymi krypami. Niektóre z nich wystawały ponad wodę tylko kilka centymetrów, więc nawet oddychać się bałam, nie wspominając o jakimś gwałtownym ruchu.
Ludzie Mekongu za to poruszają się w swoich łupinkach bardzo sprawnie operując tyczkami lub wiosłami. Malutka łódka jest jakby przedłużeniem ich ciała. Na wodzie żyją, robią zakupy, pracują. I wszędzie te ich charakterystyczne słomkowe kapelusze.
Podczas przerwy na zwiedzanie domowej fabryczki słodkich cukierków z mleczka kokosowego, zagadał mnie starszy pan. Pokazał swój dom, poczęstował samogonem z ryżu i pokazał zdjęcia z wojny, w której brał udział.
Licha chatka, ściany z liści palmowych, kilka szmatek, łóżko, podłoga z ubitej ziemi, kiedy oglądałam jego dom, zastanawiałam się, po co mi te wszystkie dobra materialne, które gromadzę… do szczęścia?
Właśnie w takich momentach, utwierdzam się w przekonaniu, że podróże i przeżywanie emocji związanych z poznawaniem, przygoda i dreszcz, są warte każdych pieniędzy i są dobrą drogą życiową.
Poczta w Chau Doc.