Czas pożegnać herbaciane wzgórza Nuwara Eliya i to przenikliwe zimno, za którym nie przepadam. Kto to słyszał, aby prawie na równiku spać pod trzema kocami i drżeć z zimna przy kolacji, ogrzewając sobie lodowate palce kubkiem gorącej herbaty z mlekiem? Mała Anglia, bo tak nazywają Nuwara Eliyę, aż tak mocno mnie nie zauroczyła. Chciałam się jak najszybciej dostać na wybrzeże.
[more]
Miałam do wyboru dwie drogi. Jedną powrotną, przez Kolombo, gdzie musiałabym wracać.
I drugą, która wiodła przez góry Sri Lanki.
Wybrałam opcję drugą, z blisko 7 godzinnym przejazdem szalonym autobusem za całe 460 rupii, czyli ok. 30 zł.
Z brudnego dworca autobus wyruszył z półgodzinnym opóźnieniem już prawie pełen.
W Ella dosiadło sporo osób i momentami nie było miejsc nawet stojących.
Mijane krajobrazy z górskich, poprzecinanych wijącą się jak serpentyna drogą, zmieniał się na wyżynny.
Rosła też z szybkość, z jaką jechał rozklekotany autobus.
Siła, z jaką hamował, także się zwiększyła.
Przysypiałam co chwilę, upał okrutny się zrobił, budził mnie tylko pisk opon czy klakson.
Na szczęście czułam się bezpiecznie.
Na każdym przystanku do autobusu wpadali uliczni sprzedawcy oferujący jedzenie, picie i … losy na loterię.
Kiedy było blisko celu podróży lunął deszcz, zmuszając mnie do zamknięcia okna z dostępem do chłodniejszego świeżego powietrza.
W końcu po blisko 7 godzinach jazdy dotarłam do Matara na wybrzeży, ależ byłam zmęczona.
Teraz trzeba było znaleźć jakiś nocleg.
Z pomocą przyszli naganiacze na przystanku, jednak jak się potem okazało, nie spodobał mi się ani pierwszy, ani drugi pensjonat.
Pojechałam dalej, do Mirrisy ładną nadmorską drogą.
Kierowca mojego tuk-tuka pokazał mi fajny hotelik na plaży – Coral Beach, bez wahania tu zostałam.
Lubię towarzystwo wody, nawet tego głośnego oceanu.
Piękny zachód słońca i zasłużony odpoczynek, znów padłam jak zabita.
Śnił mi się …
No…?
I mapka z drogą, którą pokonałam autobusem.