Po Afganistanie podróżowałam sama. Wprawdzie w Heracie mam przyjaciół, ale towarzyszyli mi oni tylko pierwszego dnia. Kiedy wybierałam się poza miasto, jechałam wynajętym autem. Mój kierowca robił za tłumacza. Nie czułam niebezpieczeństwa, jednak z relacji rozmówców wynikało, że to mogło się zmienić w sekundę. Byłam ostrożna.


 

[more]

Kilka razy, jadąc przez górskie miejscowości, mając wspaniałe kadry do zdjęć musiałam się zupełnie zasłonić, schować aparat. Kierowca tłumaczył, że talibowie nie lubią obcych, tym bardziej robienia im zdjęć przy domach.
– Tu zrobisz zdjęcie a w następnej wiosce wylecimy w powietrze, żartował, ale wiedziałam, że w tym żartobliwym tonie jest przestroga.

 

Nie spotkałam żadnej białej twarzy poza amerykańskimi żołnierzami. Nie było pocztówek, magnesików, pamiątek ;)) dziewicze tereny, „dzicz”, jakiej szukałam po całym świecie. Większa niż na Borneo czy małych wyspach indonezyjskich.

Komunikowałam się swoją łamaną angielszczyzną, chociaż ciągle twierdzę, że do złapania kontaktu, znajomość języków nie jest aż tak mocno potrzebna. Uśmiech, życzliwa twarz i mowa ciała są uniwersalnym komunikatorem na całym świecie (wyjątek Chiny!).

 

Będąc w jednej z talibskich wiosek w górach, uczestniczyłam w wiejskiej imprezie. Kobiety były w innych pomieszczeniach, mnie chyba z racji tego, że turystka, pozwolono zaglądać do facetów. Nie robiłam zdjęć, uprzedzona przez kierowcę o niechęci do utrwalania ich życia na fotografiach.

 

Gdybym miała w oczach aparat…. Te wiejskie obrazki, dzieciaczki ganiające za metalowym kółkiem od roweru. Umorusane, w połatanych koszulinach, często bose. Kobiety przygotowujące posiłek. Ich niebieskie postacie na tle kremowych glinianek. Czerwone maki rosnące na piasku.

Wszechobecny piaskowy kurz, tak malowniczy na końcu drogi, skrywający horyzont i unoszący się wśród glinianych murków, skraju pola. Dostojni starsi panowie przesiadujący na wieczornych pogawędkach przed wiejskim sklepikiem. Ich białe misternie zawiązane turbany i wypielęgnowane brody.


 

Niebezpiecznie zrobiło się tylko raz, w małej wiosce, kiedy w pewnym momencie, podczas rozmowy z długobrodym starszym talibem, poczułam dotknięcie pupy.
Pierwszy odruch: odwróciłam się i dałam po łapie intruzowi. Druga myśl, OMG, przecież to facet, kobiecie nie wolno dotykać mężczyzn! Mój strach był adekwatny do wyrazu jego twarzy- zaskoczenie ze złością. Miałam jednak szczęście, bo sytuację zauważył jeden z członków starszyzny. Ostro coś powiedział do młodziaka i ten wymuszonym uśmiechem do mnie dwa słowa (chyba przepraszał), wycofał się do innej chaty, więcej go nie widziałam tego dnia, jednak strach został.
Starszyzna wioski na pożegnanie zapraszała mnie do ponownego odwiedzenia, zaznaczając, że mogą być w innym miejscu.

Widziałam tam, szczególnie w wioskach, sporo śladów wojny, wraki samochodów, czołgi, posterunki uzbrojone po zęby, żołnierzy w kamizelkach kuloodpornych z groźnie wycelowaną bronią. Zatrzymywali do kontroli podejrzane samochody.

A czerwone maki kwitły, było ich wszędzie pełno. Taka kontra… wojna, spalone resztki samochodów, piaskowe domostwa, kurz na wyschniętych drogach i te krwiste maki… do tego cudne światło.

Dlatego wracam tam już niedługo… muszę dokończyć 🙂