Săpânţa jest bardzo popularnym miejscem turystycznym i znalezienie taniego noclegu nie jest łatwe. Po nocy przy cmentarzu przeniosłam się w pobliże monasteru Săpânţa-Peri.


[more]

Po drodze trafiłam do domu sympatycznej kobietki, która pokazała mi jak tworzy wełniane dywany i kilimy. W środku tradycyjny dom z mnóstwem poduch, kolorowymi garnkami Made in Poland i zdjęciami przodków na malowanych ręcznie kolorowych ścianach. Pod sufitem obrazy świętych. Dywany ręcznie tkane, grube i porządne w cenie ok. 30 eur. Tylko kupować 🙂 no ale na grzbiecie mi się już dywan nie zmieści, niestety.

Z nowego lokum powędrowałam do słynnego monasteru, najwyższego drewnianego na świecie. Fakt wysoki, drewniany i nic poza tym ciekawego. Po drodze jednak miałam okazję do obserwacji życia wsi rumuńskiej. Trafiłam na drwali, którzy akurat przygotowywali wozy do wyjazdu w las. Znów masywne mechate koniki z czerwonymi pomponami, drabiniaste wozy. Znów bariera językowa nie przeszkodziła w konwersacji 🙂

Skorzystałam. Tym sposobem trafiłam na popularny w moich podróżach, wóz drabiniasty. Nie powiem, żebym źle się czuła na nim, może to ja właśnie powinnam nań wrócić i podróżować? 🙂

Do Syhotu Marmarowskiego dotarłam bynajmniej nie wozem a autem, ze znanym mi sprzed kilku dni kierowcą. Co za traf, tylko zsiadłam z woza a tu zatrzymuje się auto z człowiekiem, którego znam.

Nie ma na świecie przypadków.

W Syhocie wizyta na poczcie i szybko na kawę mrożoną do pobliskiego pubu. Tu obok siedzą mnie dwie babcie w tradycyjnych strojach, które wpadły na jedno piwko.

Zaraz ruszam na granicę z Ukrainą.