Wiosna w Vancouver jest piękna. Soczysta zieleń, mnóstwo pachnących kwiatów, krzewów i mój ukochany bez. Do tego światło, takie głębokie, pełne i dające mocny kontrast. Zapach wilgoci, drewna i mchu, pomieszany, morską bryzą. Tylko oddychać pełną piersią i cieszyć się życiem 🙂
Vancouver w wielu rankingach jest jednym z najlepszych miejsc do życia. Dla mnie jednak za zimnym, mimo swojego piękna.

Z kanadyjskich miast, jednak właśnie Vancouver podoba mi się najbardziej.
Przyszedł i czas na wyjazd, o świcie start pociągiem amtrak do Seattle. Dojazd z hostelu kilkanaście minut autobusem z gadatliwym Filipińczykiem z Palawanu. Był zaskoczony, że znam jego rodzinne okolice. Podczas całej rozmowy widziałam jego tęsknotę za ojczyzną. Takie życie, ciągle się o czymś marzy, za czymś i kimś tęskni.
Dworzec kolejowy z autobusowym. Kontrola paszportów, imigration i już jestem w swoim wagonie. Wygodne skórzane siedzenia, które lata świetności mają za sobą.

Wyruszyliśmy po czasie, wagon prawie pełen ludzi, jednak nie odczuwa się tego, bo każdy zachowuje się cicho, to mi się bardzo podoba.
Po drodze z obu stron widoki na budzące się do życia kanadyjskie lasy. Ranek i piękne światła wczesnego słońca, mgły i parujące bagna, jasnozielone łodygi skrzypu, pokryte błyszczącymi jak diamenty kroplami rosy, omszałe smukłe pnie drzew i spłoszone kaczki.
Blisko granicy z USA zobaczyłam też majestatycznego orła, była to chwila, nawet nie zdążyłam sięgnąć po aparat.

Biała głowa, wielki dziób i czarny tułów, potężne ptaszysko. Siedział na skale nad wodą i obserwował inne ptaki.
Potem już granica i wesoły, acz uważny pogranicznik. Podszedł do mnie z uśmiechem i słowami, witaj pomarańczowa rock and roll 🙂

10.05.2018