Erbil. Irak. Kurdystan.
Tym razem wstałam rano, bo czasu miałam zbyt mało na wszystko i tak. Szybko pod erbilską cytadelę, zrobiłam sobie niezły trening silnej woli i po kilkugodzinnym spacerze, kupiony miałam tylko naszyjnik zrobiony że starej irackiej monety.
[more]
A było tyle pokus! Byłam z siebie prawdziwie dumna i tłumaczyłam, że przecież wrócę tu i wtedy kupię 🙂
Taksówką w korkach dotarłam na czas odjazdu autobusu do Dohuk. Miałam jeden dzień w lekkim zapasie i mogłam zatrzymać się gdzieś po drodze na kilka godzin. Padło na Dohuk niedaleko tureckiej granicy.
Autobus musiał ominąć wojenny Mosul, zatrzymywać się na dziesiątkach check pointach i telepać po dziurawych drogach, bo główna nie jest dla cywilów. W Dohuk niestety autobus zatrzymał się z dala od miasta a blisko do centrum handlowego, więc zachęcona swoją silną wolą tam właśnie pospacerowałam.
Mało kto tu chodzi piechotą, a ognistowłose chyba są rzadkie, bo co chwilę ktoś zatrzymywał się i proponował podwózkę. Jednak leniwy spacer był dla mnie ważniejszy. Centrum Family Mall w Dohuk niczym nie różni się od tego typu galerii handlowych w Europie. Są markowe sklepy, market spożywczy i KFC.
Obejście marketu zajęło mi dwie godziny 😉 jak typowej kobiecie, każdy segment był ciekawy. Często zgadywali mnie miejscowi, pytając o powód wizyty, kraj pochodzenia i cel podróży. Znów trenowałam silną wolę i kupiłam tylko dwie przyprawy!
Trochę przerażał mnie powrót w ciemności, zmęczone nogi, ale dałam radę 🙂
trafiłam akurat w biurze mojej linii autobusowej, gdzie zostawiłam bagaż, na kolację- serdecznie zaprosili i mimo, że nie rozmawiali po angielsku, nie było problemu z porozumieniem 🙂
Potem godzina i granicą, na której zeszły aż cztery godziny.
Obserwowałam prawdziwy spektakl zatytułowany „zabawa w kotka i myszkę”. Aktorami było trzech okrągłych niskich panów, celnicy i pasażerowie mojego autobusu. Okrągli pojawili się chwilę przed przejściem granicznym, każdemu upychając papierosy i herbatę.
Oj spieszyli się, jak mróweczki. Potem niby zblazowani patrzyli, jak celnicy znajdują niektóre z pochowanych reklamówek. Chyba wlłaśnie przez nich zeszło nam aż tyle godzin.
Podpytałam się na jednym z oczekiwań kontrolnych, ile zarabiają na takim kursie. Od osoby mają na czysto 20 dolców, więc dając dziesięciu osobom paczki z fajkami i herbatą, zarobią dziennie ok. 200 usd.
Po przekroczeniu granicy z Turcjaw zniknęli równie szybko i cicho, jak się pojawili, oczywiście zabierając swój cenny towar. Może by tak zostać mrówką? 😉
P.s. Dzięki wszystkim za liczne życzenia urodzinowe 🙂 w tamtym roku celebrowałam urodziny na pogotowiu w Iranie, dziś spacerując po cudownym Mardin.