Rano w hostelu śniadanie gratis, nowość mająca przyciągnąć turystów. Potem już czas dla mnie w drogę ruszać.
Tramwajem na dworzec autobusowy, gdzie za 70 szekli ( 70 zł) kupiłam bilet do Eilatu nad Morzem Czerwonym.
Podróż z kilkoma przystankami. Piękne widoki najpierw na Morze Martwe, które rok temu podziwiałam z drugiej, jordańskiej strony. Potem przystanek przy McDonald na środku Pustyni Judzkiej. Izraelska młodzież, jak ich rówieśnicy z Europy, uwielbia fast food.
Na dworzec autobusowy w Eilacie dojechałam po blisko pięciu godzinach podróży. Chwilkę czekałam na autobus miejski nr 15 do granicy z Egiptem. Koszt to 4,20 zł.
Na granicy pustki, pani strażniczka zapytała czy nie mam …. pistoletu.
Chyba zrobiłam karpia wigilijnego, bo aż się uśmiechnęła.
Opłata wyjazdowa z Izraela 106 zł, wjazdowa do Egiptu 400 ichnich, ok. 24 usd, taksówka do hotelu 10 usd, nikt nie mówił, że będzie tanio.
Taksówkarze za terminalem mocno mnie wkurzyli, każdy chciał za podwózkę 20 usd, poszłam więc piechotą. Daleko nie uszłam, bo jeden z taksiarzy miał pasażera i zgodził się mnie łaskawie zabrać za 10 usd.
Trochę było awantury przy płaceniu przez mojego współpaażera tych 400 opłaty wjazdowej. Ja też musiałam wydać wszystkie drobne, 50 szekli i 14 usd.
Teraz jedziemy w zupełnej ciemności, ja jedna i dwóch facetów.
Na szczęście dojechałam w całości, pod hotelem czekał na mój Żenia, wpadliśmy sobie w ramiona. Zaprowadził na kolację, podał w łapkę rum z sokiem, pokazał co ciekawsze miejsca w resorcie El Wakala.