W sumie do Wenezueli poleciałam, aby zobaczyć i sfotografować sławne tropikalne motyle. A motyle tam były cudowne. Piękne kolory, kształty, wielkości dłoni dorosłego faceta dumnie fruwały nad Orinoco. Nie mogłam ich złapać w kadr z łódki a po wejściu w dżunglę nie odważyłam się wyjąć aparatu.

 


[more]

Jestem przyjaźnie nastawiona do owadów, ale tamtejsze chciały wejść w każdy otwór mojego ciała, zielone piekło, z którego z wielką ulgą wyszłam uwalona do pasa w błocie. Gęste lasy, brak odpowiedniego światła do zdjęć, czające się duchy… nigdy nie lubiłam robić zdjęć w takich warunkach. Wolę otwarte przestrzenie, oddech i swobodę.

 

W dżungli niczego nie wolno było nam dotykać, do tego ogromna wilgoć i wysoka temperatura. Na kilku wolniejszych skrawkach ziemi, którą miałam dostępne do fotografowania królowały mrówki, duże kilkucentymetrowe dźwigające jak na filmach NG kawałki pociętych liści. Kroczyły utartą ścieżką i prawdę mówiąc, chyba marny ze mnie fotograf, bo nie miałam odwagi się położyć na ziemi i próbować zrobić im zdjęcia makro. 

 

Roślinność tropikalna nad samym Orinoco, to wszystko jakby w większym formacie.

 

Za to dżungla nocą była fascynująca. Spałam kilka nocy w domku bez ścian, same siatki moskitiery, widziałam świetliki, słyszałam nawoływania  zwierząt, jakieś szmery bardzo blisko, podobne przeżycia jak z bytności w kenijskim Masai Mara.

 

Jeszcze dużo przede mną do nauczenia się, jak fotografować na takich  wyjazdach, szybko a skutecznie. Te zmiany obiektywów z zoomu na  szeroki kąt i makro zupełnie mnie wykańczały.

 

 

Przyznaję pokornie, że to mnie przerosło 🙁 Tak więc ze zdjęć jestem niezadowolona.