Wczesnym rankiem zrobiłam obchód najbliższej okolicy w poszukiwaniu ciekawych roślin.

Znalazłam kilka nowych sygnonium. Potem wbijanie w gorset kostiumowy i na plażę. W weekend niestety jest na Isla dużo panamskich turystów, przez co głośno i tłoczno na plaży przy wojskowych motorówkach. Wojskowi też przejęli rolę policji na wyspie, ścigają za brak maseczek czy wejścia do wody ze szklanymi butelkami. Wcześniej zajmowali się tylko patrolowaniem wód przybrzeżnych w poszukiwaniu przemytników narokotykowych z pobliskiej Kolumbii.
Poza posterunkiem wojskowym raczej ludzie poruszaja się bez maseczek.
Na plaży jak burzujki wzięłyśmy sobie leżaki na cały dzień za całe 5 dolców. I to chyba nas zgubiło. Kilka godzin na słońcu sprawiły, że przybrałyśmy kolor czerwony. Krem z filtrem 20 okazał się za słaby, mocniejsze zostały w walizkach.
Dobrym z dnia była wiadomość, że nasze bagaże się odnalazły i możemy wybrać miejsce, do którego nam je przywiozą. Wybrałyśmy Panama City po powrocie z dżungli, bo podróż z nimi w tej chwili byłaby deko problematyczna.
Opalone na czerwono miałyśmy ciężka noc. Wieczorem wyłączyli prąd na połowie wyspy i nie działały też wentylatory. Spałam owinięta mokrymi chustami i ręcznikiem. Powinnam być mądrzejsza po tylu wizytach w tropikach, niestety 🙂