W Seattle jest nie tylko bezsenność, ale i zimno. W japonkach ciężko nawet w dzień nie zmarznąć. Trzeba było się też przeprosić z kurtką.
Hotel jest w chińskiej dzielnicy, blisko dworca i wielkiego supermarketu. Sklep jest bardzo duży, można w nim kupić mnóstwo ciekawych produktów. Tyle podróżuję a po raz pierwszy trafiłam do takiego wielkiego chińskiego sklepu.
Żywe ryby, wielki wybór małży, ostryg i krewetek. Korytarz z zupkami chińskimi przyprawia o zawrót głowy. Przyprawy, makarony, suszone grzybki i tysiące paczek, którego składu nie byłam w stanie ustalić. Korytarz z herbatami, szaleństwo!

Kiedy trafiłam do działu warzyw i owoców, rozdziawiłam paszczę. Nawet duriany mają a samych bananów kilkanaście rodzajów. Mnóstwo zieleninki, tak jak owoce prawie wszystkie znałam, tak zielenina mnie pokonała. Nawet wodne jakieś warzywa sprzedają. Przyjemność dla oczu i nosa.
Poza odwiedzinami w chińskim supermarkecie nie wypuszczałam się dalej, okolica jakaś nie wydaje mi się bezpieczna.

W powietrzu zapach maryśki (legalnej tu) a na chodnikach sporo bezdomnych, którzy zaczepiają co chwilę.

12.05.2018