Chyba rzucę swoją ulubioną linię lotniczą. Za dużo ludzi lata TurkishAirlines, przez co szansa, że upoluję na długich lotach miejsce leżące, spada ostatnio do zera. Miałam obok siebie miejsce wolne, ale w rzędzie końcowym, gdzie jest bardzo ciasno.
Po zarwanej nocy spędzonej jak zając na salonikowej kanapie męcząca podróż.

Nie czułam się przy wylocie najlepiej, dwa tygodnie temu skończyłam brać antybiotyk a kaszel nadal mam mocny.
Lot ze Stambułu do Bogoty trwał 13,5 godziny jednym ciągiem. I był to bardzo niespokojny lot. Jeszcze nie zdarzyło mi się, aby przez cały odcinek nad Oceanem Atlantyckim były non stop turbulencje. Duży samolot (777) podskakiwał jak jeździec na wściekłym byku. Cały czas świeciła się sygnalizacja „zapiąć pasy” i był problem ze skorzystaniem z toalety.

Film „Bilet do raju” z przystojniakiem Clooneyem i piękną Julią Roberts obejrzałam w dwóch wersjach językowych. I jeszcze jakieś dwa z Netflixa. Trochę podrzemałam w pozycji spinacza do papieru o nadal na ekranie monitora daleko do Kolumbi. Czas bardzo się dłużył. Tak koło Portoryko dostałam gorączki, z minuty na minutę coraz gorzej się czułam.

W Bogocie międzylądowanie, chwilę udało mi się wyciągnąć na trzech siedzeniach. Mało co pamiętam, nawet oczy mnie piekły.

Dobrze, że pół mojego bagażu, to apteczka. Po dwóch godzinach i dwóch ibupromach na start z Bogoty mogłam już patrzeć bardziej przytomnie.
W Panama City przedwczoraj oddali do użytku dawno oczekiwaną nitkę metra do lotniska. Planowałam z niej skorzystać, ale wygrał bliższy ze starego terminala uber.
W hotelu szybkie powitanie z człowiekami, piesy też zadowolone, ulubione łóżko gotowe, prysznic i szybko spać.

Różnica w czasie miedzy Panamą a Polska wynosi 6 godzin.