Salar de Uyuni był celem mojego przyjazdu do Boliwii. Właśnie w kwietniu, często jest woda i solnisko przekształca się w wielkie lustro.
Salar jest największą solniczką na świecie. Ma powierzchnię około 10 tys.km2. Położony jest na płaskowyżu Altiplano na wysokości ponad 3600 m.n.p.m.
Wiedziałam, że ta wyprawa może mnie kosztować sporo wysiłku, jednak chęć zobaczenia tego miejsca była większa.
Pierwszy najbliższy hotel przy dworcu miał czysty pokój za raptem 30 zł. Gorący prysznic i trzy godziny snu. Wycieczki na salar wyjeżdżają z Uyuni o 10.30, miałam trochę czasu. Przy hotelu Julia, jest z każdej strony kilka agencji turystycznych oferujących różne kombinacje w oglądaniu okolicy. Wybrałam opcję dwudniową z noclegiem w solnym hotelu. Cena była do targu, udało mi się zbić do 500 BOB, czyli 300 zł. W hotelu zostawiłam kilka klamotów i zapakowałam się do auta z napędem 4×4.
Pierwszym przystankiem było cmentarzysko pociągów na obrzeżach miasteczka Uyuni. Źle się czułam i nie za dokładnie go obejrzałam. Zresztą w każdym kadrze miałam innych turystów, bo na parking obok, co chwilę podjeżdżały kolejne auta z różnych agencji. Kolejnym przystankiem była pustynna wioska przypominająca mi te z Afganistanu.
W Colchani mogliśmy zobaczyć jak wygląda proces pozyskiwania soli z pobliskiego solniska. Wszystkie prace są robione ręcznie, oprócz mielenia kryształów na drobną sól.
W Salar de Uyuni każdego roku pozyskuje się około 25 tys. ton soli.

Proces wydobycia jest prosty, lecz pracochłonny. Wilgotną sól ręcznie usypuje się w kopce i pozostawia na noc do wyschnięcia, następnego dnia jest ręcznie ładowana na ciężarówki.

Ludzie nie mają tu lekko, pojazdy także. Mokra sól oblepia wszystko, samochody muszą być codziennie myte. Sól przyśpiesza korozję.
To nie jest zbyt dochodowy biznes, dlatego mieszkańcy wioski dorabiają sprzedając licznym turystom pamiątki. Można za grosze kupić ręcznie robione chusty, szale i rękawice z wełny alpak. Są solne figurki i różne boliwijskie instrumenty muzyczne.
A potem wreszcie wjechaliśmy na salar. Niezbędne były okulary przeciwsłoneczne, aby nie stracić wzroku. Biel soli bardzo razi.

Kontrast z intensywnie błękitnym niebem sprawia, że każde zdjęcie jak pocztówkowe. Takie fotograficzne eldorado.

Kierowca wiedząc, że każdy z turystów robi zdjęcia, wyczyścił szyby swojej Toyoty na błysk.
Na słonej pustyni nie ma znaków drogowych, mimo, że przebiega przez nią kilka dróg. Kierowcy orientują się na podstawie położenia względem otaczających ją gór.
Na obiad zatrzymaliśmy się przy monumencie upamiętniającym rajd Dakar Boliwia, który się odbył tu w 2014 roku. Potem jeszcze kilkakrotnie. Salar był też planem scen w filmie Gwiezdne Wojny.
Dla potrzeb uczestników rajdu Dakar zbudowano hotel z soli. Jest też miejsce z flagami uczestników rajdu.
Kolejnym przystankiem była leżąca na środku solniska wyspa Incahuasi z wielkimi kaktusami.
Potem powrót w kierunku wioski Colchani i część solniska pod wodą. Czekaliśmy na zachód słońca, zaczynało się jednak robić piekielnie zimno i moje bose nogi w klapeczkach uciekły do auta pod koc. Stamtąd obserwowałam spektakl zachodzącego słońca, wschodzącego po drugie stronie księżyca w pełni i mieszanki barw, światła odbijającego się w wodzie jak w lustrze.
W ciemnościach wyjeżdżaliśmy z solnej pustyni.

Noc spędziłam w hotelu zbudowanym z soli. Moje łóżko, lampa, szafka nocna, wszystko zbudowane z pasiastych bloczków solnych. Przeraźliwie zimno, temperatura bliska zero, nocka w ubraniu.

I filmik