Rano zaokrętowałam się na katamaran, gdzie było pełno turystów i przez blisko dwie godziny darli się niektórzy jak zabijane świnie. Wiem wiem, to wina rumu, który serwowany był na pokładzie do woli. Odwykłam od skupisk turystów, co urlop mają raz w roku i muszą się wyszumieć i wykrzyczeć za wszystkie miesiące.


[more]

Na osłodę były widoki. Cudny kolor wody, taki szafirowy, przeplatany zielonym. I te dyziowe chmury na błękitnym niebie. Dziewczęta z obsługi uczyły tańczyć, fajnie było patrzeć na ich roztańczone sylwetki.

Muzyka ulubiona.

Rozłożyłam się jak foka na przodzie katamaranu, na siatkach, co woda jest pod nimi. Fajnie bujało, ale w końcu przypłynęliśmy na Saonę.

No cudo, prawdziwa plaża z białym piaskiem, wygięte palmy kokosowe i turkusowa woda. Do ideału tylko było tu za dużo ludzi 🙂 ciężko było znaleźć swoją palmę do zdjęcia, bo wszystkie były oblegane na sesje. A to nowożeńcy a to smukłe laski prężyły się do fejsa.

Ja tam też sobie sesję selfie strzeliłam, a co 🙂 mało czasu tez miałam na dokładniejsze poznanie okolicy, bo zaraz wołali na obiad. Potem na szczęście grupy turystów powoli pakowały się do łodzi i plaża pustoszała.

Nasze dwie łodzie odpłynęły jako ostatnie. Myślałam, że zabiorą nas na katamaran i tu się przeliczyłam, wracaliśmy do Bayahibe szybką łodzią. Dali nam wprawdzie kapoki, ale to była spora szybkość i łódka średnio stabilna.

Co chwilę ktoś wstawał i się przechylała niebezpiecznie. Do tego było za dużo pasażerów na niej. Miałam wielkiego stracha, aż kapitan mnie uspokajał. Taka jestem bojąca, dwójka dzieci z radością przyjmowała każdy wyskok łódki w górę i spadek na wodę. Rum z dorosłych nie wyparował, więc żywiołowe reakcje były co chwilę.

Przerwę mieliśmy na pływanie z rozgwiazdami, takimi wielkimi jak moja głowa. Potem z pół godziny strachu, bo i fale były większe. Z ulgą postawiłam nogi na ziemi, ja zodiakalna rybka 🙂

Ogólnie dzień bardzo udany, plaża na Saonie chyba najładniejsza, jaką widziałam do tej pory.

Pacanowa jednak tu nie będzie, wyspa jest parkiem narodowym, nikt tu nie mieszka.

Szukam więc dalej swojego Pacanowa…