I znów dostałam upgrade na dwa loty pierwszą klasą. Z Sakramento do Seattle i do Vancouver. W Kolumbii Brytyjskiej ostatni dzień na spacer z chłopakami w okolicy Sience Center w kształcie kuli.

Ciepły dzień, słonko i dużo czasu do wieczornego lotu do Toronto.
Lubię Vancouver, jest spokojne i ciepłe. Lot do Toronto wielkim 777, prawie przez cały lot turbulencje. Samolot pełen do ostatniego miejsca. W Toronto zmiana czasu, minus trzy godziny i zarwana noc przez lot z Vancouver.

Nie chciało mi się ruszać z lotniska do miasta, które widziałam dwa miesiące temu. Mając też w perspektywie kolejny lot nocą i kolejną zmianę czasu, większość pobytu przespałam.

Nie było kanap ani łóżek, więc na wykładzine między fotelami a szybą. Prysznic, kolacja i można lecieć przez Atlantyk. Obok był boarding na lot do Warszawy, sprawdziłam cenę biletu, prawie 5 tys zł. Wolę jednak mieć tysiąc przesiadek i bilet za 120 EUR.

Znów wielki 777 i znów prawie pełen. Miejsce obok miałam na szczęście wolne. Do Paryża przyleciał opóźniony trochę, ale to nic nie zmienia, bo wylot do Warszawy dopiero wieczorem, za dziesięć godzin. I znów koczing w saloniku.

Tylko tym razem czuje się jak wypluta przez pralkę, dobrze, że moi panowie wiedzieli dokąd iść, byłam zupełnie zawieszona.

Lotnisko CDG ma paskudne oznaczenia i informację, z godzinę błądziliśmy, zanim znaleźliśmy salonik. Wieczorem lot do Polski, opóźniony na starcie i nerwy, że nie zdążę na ostatni autobus z Warszawy.

20.05.2018