Kolejny przystanek w drodze na Hengam zrobiły nam wielbłądy. Czesto zatrzymują przejeżdżające auta, chętnie podchodząc do ludzi. Ci robią im zdjęcia, podkarmiają chlebem. Wielbłądy ciekawsko zaglądają do okien aut, wzbudzając salwy śmiechu. To nie pierwszy raz, kiedy i mnie te sympatyczne zwierzaki rozśmieszyły. Szczególnie jeden słodziak o białej sierści. Koniecznie chciał sprawdzić zawartość mojej torebki.
Potem już dojechaliśmy do przystani łodzi pływających na wyspę Hengam. Koszt od osoby tylko 1,5 usd. W cenie zagwarantowany jest także powrót i, niespodzianka, gonitwa z delfinami wzdłuż brzegów. Akurat to mi się nie podobało, bo motorówki robiły mnóstwo hałasu i poruszały się bardzo szybko. To za dobrze chyba nie dziala na delfiny. Widziałam je w czasie tej przejażdżki kilka razy, kiedy wyskakiwały wysoko z wody. Jednak szybkość łódki i wiatr nie dały zrobić zadowalającego zdjęcia.
Na brzegu Hengam pełno straganów z pamiątkami, głównie o tematyce morza. Małe suszone rekiny, ryby kolczaste i koniki morskie. Irańczycy ekologię mają jeszcze za mało ważny element życia. Woda na szczęście czysta, ciepła i pięknie turkusowa.
Powrót z Hengam w tle zachodzącego słońca, które poczerwieniło piasek i ozłociło skały. W Susie, jednej z wiosek po drodze zauważyłam stadko wielbłądzich mam. Każda miała pod opieką kilka młodych. A te dokazywały jak większość dzieci. Niektóre z ich ruchów nie były opanowane i skakanie wkoło samicy kończyły pokracznie uderzając w jej bok. Ona ciepliwie znosiła zabawy maluchów.
Dzień skończyłam miłym zakupowym akcentem.