Dni na Saonie są podobne do siebie.
Zaczynają się lepiącą od gorąca pościelą, rozmowami spieszących do przystani miejscowych lub pianiem kogucików.

Znienacka zaczyna furkotać wentylator, wrócił prąd, można podładować komórkę, która nocą pełni rolę latarki.
Szum morza jest jednostajny, już nie zwracam na niego uwagi, wtapia się w otoczenie.

Buja i usypia do śniadania. Na śniadanie jajka, pieczywo, nieodzowna kawa i wielki talerz owoców. Aromatycznych i soczystych.
Potem decyzja, w którą stronę dziś się wybrać.

W prawo za kawałkiem wysokiego, koralowego brzegu, są plaże. Jest też tam jezioro o wdzięcznej nazwie Laguna los Flamencos. Jednak flamingów tam podobno nie ma, miejscowi zjedli wszystkie.

Są za to komary w ilości okrutnej. I małe muszki, co boleśnie gryzą.
W lewo kolorowe domki miejscowych, jedyny sklepik spożywczy na wyspie, przystań i knajpa. Tu też w dzień przepływają turyści z wycieczką.

Program mają podobny. Plażowanie, obiad, spacer po wsi i zakupy pamiątek w kilkunastu kolorowych straganach. Po dwóch godzinach pakują się na łodzie i odpływają. Przybywają nowi i znowu to samo.
Znudzeni miejscowi obserwują ich, siedząc w cieniu wielkiego rodendrona. Zupełnie nie zwracają uwagi na turystów osiołki, których jest sporo we wsi.

Drepczą między palmami, szukając czegoś do zjedzenia.
W Mano Juan mieszka niecała setka ludzi. Większość z nich pracuje przy turystach. Do wioski nie przepływa ich za wiele, dlatego codziennie o świcie płyną na dużą plażę z innej strony Saony. To właśnie tam byłam kilka miesięcy temu. Prawdziwa turystyczna fabryka.

Tu jest zdecydowanie spokojniej.
Poza spacerami w prawo i w lewo, można obserwować życie w środku wsi.

Drugą, równoległą do plaży ścieżką zaglądać na podwórka przy kolorowych, drewnianych i bardzo prostych domkach. W wiosce jest posterunek policji, malutki kościół i lekarz. Jest też automat z telefonem na plaży, ale głuchy. Jest też mini elektrownia, która dzięki panelom słonecznym zaopatruje Mano Juan w prąd.
Nie napisałam o dość ważnej aktywności na Saonie, czyli o pływaniu.

Niestety, tak mnie wystraszyła podróż na wyspę i groźne morze, że jakoś mam opory. Fale też są cały czas wysokie, nawet przy słonecznej pogodzie. Nie lubię takiej wody, niespokojnej i metnej, mimo, że ciepłej bardzo.
Mam nadzieję, że jeszcze w czasie tej podróży trafię na spokojniejsze warunki. Jeśli przeżyję podróż powrotną.


I to wszystko, co tu można zobaczyć.

Wyspa Saona jest duża, ale nie ma niej dróg, jest cała objęta ochroną, bo to park narodowy. Ładna jest, romantyczna, z pochylonymi nad wodą palmami, białym piaskiem, wielkimi muszlami wyrzucanymi na brzeg.
Z pięknymi, czerwonymi zachodami słońca. Taka na zwolnienie tempa.

12.01.2018