Czułam niedosyt zdjęć Doliny Jordanu, więc rano pojechałam tam jeszcze raz. Moi współtowarzysze bali się przejazdu przez Ramallah i zostali w Jerozolimie.
Zjazd z gór nie zawiódł, piękne widoki, ale troszkę gorsze światło niż wczoraj. I zdecydowanie chłodniej dziś jest.

W Jerycho zrobiłam zakupy i powrót.
Znów zdjęcia pustyni, koczowisk pasterzy i problem z wjazdem do Ramallah. Żołnierze postawili blokady i kierowca musiał blisko godzinę jechać objazdem.
Wysiadłam przy rondzie z flagą, kiedy zauważyłam telewizyjne wozy transmisyjne.

Obserwowałam potyczki młodych Palestyńczyków z wojskiem. Układali z kamieni barykady na ulicy, rzucali kamienie specjalnymi procami. W odpowiedzi żołnierze strzelali do nich granatami z gazem.
Wkoło, na murkach, górach z piasku, pobliskich wzniesieniach stały czarne postacie, które obserwowały akcję.

Pracująca w knajpie z tarasem młoda dziewczyna opowiadała mi o życiu tu w Ramallah. Dla niej to codzienność, nie dziwią leżące na chodnikach granaty, czy paląca się ulica.
W przerwie podeszłam z nią bliżej stojących przy dymiących dołącz kadetek. Mijałam palący się asfalt, granaty leżące ma polu, porozrywane balustrady i ślady wybuchów na ulicy.

Na miejscu stało kilka ambulansów, udzielali pomocy na bieżąco. Co kilka minut odjeżdżali z rannymi do szpitala.
Widać było, kiedy jest atak wojskowych, bo od razu był popłoch wśród młodych. Kiedy zaatakowało wojsko, skryłam się na tarasie kawiarni.

Miałam całej pole bitwy jak na dłoni. Pracujący reporterzy zaopatrzeni byli kamizelki kuloodporne, hełmy i maski przeciwgazowe.

W pewnym momencie zrobiło się groźnie, kiedy młodzi rzucający kamieniami ukryli się za wozami transmisyjnymi a linia strzału żołnierzy leżała na wprost mojego punktu obserwacji. Granaty z gazem turlały się dymiąc po ulicy.

Blisko.
Trzeba zmykać.

Zamieszki a ruch odbywa się normalnie po ulicach wkoło. Dziwna wojna.

13.12 2017