W Belize City z chicenbusa przesiadłam się od razu na dworcu autobusowym do taksówki grubej Murzynki. Zdążyłam jeszcze kupić tamales, mięsko kurczaka z papką z kukurydzy. Zjadłam je dopiero na plaży, kilka godzin później… wszystko biegiem. Kilkanaście minut i już byłam na łódce, ostatniej, jaka płynęła na Caye Caulker, tego dnia. Prom ponad godzinę płynął wśród koralowych wysp, różnych odcieni wody po czym zawitał do kolorowego mini portu.


[more]

Na Caye Caulker od razu rzucił mi się w oczy karaibski motyw- nie było samochodów, tylko elektryczne maleksy i mnóstwo kolorowych rowerów. Faceci z dreadami, biały jak mąka piasek, palmy, różnobarwne kolory drewnianych chatek, muzyka regae- już mi się tu podoba!

Z jednej strony turkusowa woda, z drugiej błękitna, ciepło, leniwie…takie widoki miałam z hostelu- nocowałam u przesympatycznej kobitki w Dirty McNasty’s, gdzie codziennie o godzinie 19 serwowano beczkę rumu z sokiem.

Wszystkim dopisywały humory 😉