Po głowie chodził mi zakup fajnej koszulki, który rano udało mi się zrealizować jeszcze w Toronto. Trochę czasu i zabiegów, ale sprawiło mi to dużo zadowolenia.
Na lotnisku byłam planowo, dwie godziny przed odlotem. Tyle, że przy odprawie dowiedziałam się, że mój dzisiejszy lot jest odwołany z powodu….. silnego wiatru w NYC.
Ręce mi opadły, podoba mi się Toronto, ale nie chce spędzać tu przymusowego dnia więcej.

To, że podeszłam do odprawy dla biznes klasy sprawiło, że znalazło się wolne miejsce na ostatnim dzisiejszym locie. Miałam niecałe 40 minut do wejścia na pokład. Security, znów sprawdzanie dokładne, odciski palców, rozmowa i zrobiło się tylko pięć minut do wejścia.
Była godzina 12.45 a ja bez śniadania, salonik wygrał i miał swoje pięć minut. Potem szybko do Gate, zdążyłam 🙂 Ino chyba się niepotrzebnie spieszyłam, bo jeszcze z pół godziny wchodzili pasażerowie.
Potem blisko godzinę staliśmy już pod samym pasem startowym, z wyłączonymi silnikami. Inne samoloty omijały nas pasem obok.

Pilot coś wyjaśniał kilka razy, ludzie kiwali głowami, ale bulgoczący akcent był dla mnie zupełnie niezrozumiały.
Pogoda w Toronto ładna, słońce i czyste niebo. Bałam się, że pogoda w NYC tak się pogorszyła, że nas zwrócą. Sporo opóźniony jednak wystartował.
Piękny przelot nad centrum miasta, widok na wieżę CN z góry.

Leciałam też nad Niagarą, otuloną biała chmurą unoszącą się znad wodospadu.

Potem zaczął się śnieżno- pagórkowaty krajobraz. Dużo jezior i mało ludzkich osiedli.
Samo lądowanie w NYC poprzedzone rundą nad drapaczami na Manhattanie. Prostokąt Central Parku, równe ulice i wieżowce.

Na La Guardii żadnej kontroli, szybkie przejście na przystanek autobusu 70. Wszędzie budowa, rozkopy, tłum podróżnych. Przesiadka na metro i końcowa stacja World Trade Center, gdzie pod piękną nową konstrukcją Oculus, spotkałam się z Danielem, mężem mojej kumpeli.
Po wczorajszym śnieżnym armagedonie prawie nie ma śladu.

23.03 2018