Szukając nowych miejsc do odwiedzenia znalazłam Bahia Solano, malutkie miasteczko na wybrzeżu Pacyfiku. Bez połączenia drogą z resztą Kolumbii. Dostać się tu można jedynie samolotem lub łodzią.
Miejsce znane miłośnikom wielorybów, które tu rodzą swoje młode i wędkarzom. Dla mnie interesujące, bo odludne i leżące w dżungli.
Wylot z krajowego lotniska, małym atr 42. Lot krótki, tylko godzina. W oknach dżungla, dżungla i wstażka rzeki Atrato.
Lotnisko Mutis w Bahia Solano przesłodkie, takie wiejskie, kolorowe. Chatki obok mają drogi dojazdowe poprzez pas startowy. Niezła miejscówka.
Podstawowym środkiem transportu w Bahia są tuktuki, motorki z trzema miejscami dla pasażerów.

Do miasteczka kilka minut kawałkiem betonowej drogi a potem drogą gruntową z wielkimi dziurami. Oczywiście zasięgu w komórce brak, o internecie mobilnym mogę zapomnieć.
Mój hotel leży z boku, z tarasu widać ocean. Internet jest, ale słaby i ciągle wraz z prądem znika.
Upał i wilgotno.
Taki klimat zapomnianego przez Boga miejsca. Nie dziwi więc ilość wojskowych na ulicach, to dogodne miejsce dla licznych w okolicy gangów i grup zajmujących się uprawą koki. Mam nadzieję, że mi tu łba nie ukręcą.