Widziałam największe zwierzęta, jakie żyły i żyją na ziemi. Płetwale błękitne, bo o nich piszę, można obserwować u południowych wybrzeży Sri Lanki, na drodze migracji z Morza Arabskiego do Zatoki Bengalskiej. Według obliczeń naukowców, żyje ich już tylko około 25 tys. osobników. Masowe polowania na wieloryby w XX stuleciu sprawiły, że populacja płetwali błękitnych zmniejszyła się wielokrotnie. Teraz jedynym wrogiem płetwali są orki, statki i śmieci pływające w oceanach.


[more]

Wyprawa na wieloryby rozpoczęła się wczesnym rankiem, kiedy słońce ciepłymi barwami oświetlało kolorowe łódki w porcie w Mirrisie.

Po zapłaceniu 6 tys. rupi mogłam wejść na łajbę.

 

Bez śniadania, znów niewyspana (bo kto powiedział, że podczas podróży mam być wypoczęta) znalazłam się na dwupoziomowej łodzi.

Dostałam kamizelkę i reklamówkę z posiłkiem.

Jednak znając możliwości swojego organizmu i połączenie z falami morskimi zostawiłam śniadanie na późniejszy czas.

Jak się okazało, było to dobre rozwiązanie.

Widok pozostałych uczestników wyprawy przegiętych za burtę statku nie był przyjemny.

Dopłynięcie do miejsca, gdzie można spotkać wieloryby zajęło nam blisko dwie godziny.

Bujało przy tym łódką jak małą łupinką. Góra dół. Nie wszyscy to wytrzymali… 😉

Znaleźliśmy się na pełnym morzu, na szlaku wielkich tankowców i wielkich płetwali błękitnych.


Najpierw niespodziankę zrobiły nam wesołe delfiny, skaczące po obu stronach statku. Potem małe, jak koniki polne, fruwające ryby.

Ciężko było zrobić zdjęcie, rzucało statkiem bardzo.

Nawet plecaki kazali nam przywiązać do poręczy.


Wreszcie wypatrującym na horyzoncie oczom kapitana pojawił się znak, po którym cała załoga statku się ożywiła. My, szczury lądowe niczego nie zauważyliśmy na początku. Po kilku minutach i podpłynięciu widać było fontannę wody. To woda wypuszczana z nozdrzy, kiedy zwierzę wypływa zaczerpnąć powietrza.

To wieloryb. Płetwal błękitny, duża, blisko trzydziestometrowa sztuka. 

Widziałam jego grzbiet z płetwą a na koniec każdego wynurzenia majestatyczny ogon. Potem czekaliśmy, gdzie teraz się pojawi… on w tym czasie zjadał zapewne kryl, główny składnik wielorybiego pożywienia.

 

Potem znów gonitwa, jak najbliżej olbrzyma.

Ostatnim razem udało się podpłynąć bardzo blisko. Wieloryb ze statku wyglądał jak wielki, obły wąż morski, ginący w wodzie.

Nie dane mi było zobaczyć wieloryba w całej okazałości, nasz przewodnik twierdził, że podczas swojej wieloletniej pracy na statku, tylko kilka razy widział akrobacje i „wyskok” tego olbrzyma.