Noce na Saonie są podobne do siebie jak krople wody.

Czarnej wody.
Po kolacji, goście jedynego hoteliku na wyspie, albo zaszywają się intymnie w swoim pokoju, albo kończą zaczętą przy jedzeniu butelkę rumu.


Zmrok przychodzi bardzo szybko.

Koło godziny dwudziestej zapadają dominikańskie ciemności. Nie ma prądu, nie pracuje już i wentylator, jednak nie jest cicho.
Morze, które jest kilka metrów od mojego okna, uderza z impetem o koralowe brzegi.

Szumi falami i pianą rozlewającą się na piasku.
Słychać też śpiewające cykady, szeleszczące wiatrem liście pobliskich palm kokosowych i przechodzących ścieżką obok, miejscowych.

W oknach nie ma szyb, są siatki od komarów i drewniane żaluzje. Jest ciemno, nie ma księżyca, gwiazdy nie dają rady rozświetlić nieba.
Jest zupełnie czarno.

Nie ma różnicy, czy mam zamknięte czy otwarte oczy. Zupełna czerń.
Czas na sen.

11.01.2018