Ostatni dzień na Qeshm spędziłam z moim kolegą. Odwiedziliśmy targ rybny, przystań łódek rybaków i byliśmy na smcznym obiedzie. Oczywiście zgodnie z tematyką była ryba.
Po drodze na lotnisko znów stado wielbłądów, te nie były już tak chętnie do kontaktów z człowiekiem.
Na lotnisku poznała mnie jedna z dziewczyn pracujących w knajpce, wycałowała i opowiadała innym, jak się poznałyśmy. Akurat przy kasie stał przystojniak, jak się okazało menager z Taban Air, na której lot miałam dzisiejszy bilet. Poprosił, abym nie martwiła się niczym, wskazał wygodne miejsce i zniknął z moim paszportem i wydrukowanym biletem. No jak ja zawsze jestem ostrożna w dawaniu nieznajomym swojego paszportu, tak tu mnie ładnie swoją urodą omotał. Wrócił za kilka minut oddając mi paszport i dodatkowo kartę boardingową. Po godzinie leżenia, bo skoro miałam do dyspozycji wygodne miejsce… czas do przejścia przez security. Wcześniej musiałam niestety oddać swoją walizeczkę jako bagaż nadawany. Za 2 dolce opakowali mi ją w różową folię a mając problem z nazwiskiem, narysowali dwa wielkie serca. Za to lubię Irańczykow, za ich przyjacielski stosunek do innych, taki naturalny.
Lot małym i lekko starawym samolotem, Mc Douglas ma 24 lata. Jednak lot bardzo przyjemny a lądowanie, idealne. Jak muśnięcie wiatru, łagodne i spokojne. Piloci Ryanair powinni na nauki lądowania przyjechać do Iranu.
W Esfahanie czekał na mnie Ali i zimno. Z temperatury ponad dwudziestu stopni do zera. A ja oczywiście w japonkach i cienkich ubraniach. Zakładałam na siebie wszystko, co było pod ręką.
W domu cisza, rodzice Alego pojechali w góry i zapowiadała się niezła impreza. Po godzinie dom był już pełen znajomych Alego. Wiele z tych osób znam od lat, świetnie było się z nimi znów spotkać. Zabawa przyciągnęła się do białego rana. Grubo po północy chłopaki przywieźli pizzę. Wytańczyłam się i wyskakałam za wszystkie czasy. Irańska młodzież nie różni się zbytnio od tej z Europy. Znają najnowsze przeboje, ruchy w tańcu też.