Ranek zastał w hotelowym lobby na kanapie, nie pomogły moje ładne oczy i trzeba było włączyć opcję- nie macie dla mnie pokoju, to muszę koczować na hotelowej kanapie na froncie lobby. Zawsze taka rozkładówka klamotowa pomaga, w mig znajduje się wolny pokój.
W tych pięciu gwiazdkach znalazł się dopiero po 7 godzinach.
Potem śniadanie, kawka w campusie z widokiem na morze.
Spotkanie z mieszkającym tu od kilku lat Szymonem i wspólne oglądanie wschodniego Beirutu, okraszone ciekawostkami o życiu w Libanie.
Wizyta w wielkim blękitnokopułowym meczecie i spacer po marinie z diamentowymi jachtami.
Zachód słońca zastał nas na spacerze po nadmorskiej promenadzie a wieczór w knajpie przy mega smacznym libańskim jedzonku w fajnym towarzystwie.
Jedzenie jest tu pachnące, smaczne i takie inne od polskiego.

30.09.2014