W nocy było znów cholernie zimno, spałam w ubraniu i pod dwoma kocami. W dzień upał a kiedy zajdzie słońce temperatura spada do kilku stopni ponad zero. Przy ażurowych oknach i braku ogrzewania, w pomieszczeniach jest nieźle zimno. Z tego powodu od kilku dni nie byłam pod prysznicem, mam dobre wytłumaczenie.


[more]

Zresztą tu wszystko lekko mówiąc też jest brudne. Zaczynając od ulic, sklepów a kończąc na pościeli w hoteliku. Sprawdza się mój jedwabny worek- mumia, w którego wpełzam i odgradzam się od reszty świata 😉

Dziś w nocy obudziło mnie coś intensywnie próbujące wejść do mojego ciepłego kokona- kiedy zapaliłam światło, okazało się, że to karaluchy. Łaziły po łóżku, kocach, podłodze i ścianach- istna armia, której pokonanie zajęło mi następną godzinę i prawie całą butelkę spraya na komary. Nie jestem paniusią, co się wystraszyła chudego szczura, który chwilę wcześniej korzystał z kibla ( tej dziury w podłodze nie można inaczej nazwać, sorry) na dworcu kolejowym w Mumbaju.

Nie kręcę nosem na dziesiątki kup i stosy śmierdzących śmieci na ulicach, ale nie zniosę dotykania wbrew mojej woli! Nosz na karaluchy się nie godzę! Potem byłam bohaterką i wlazłam pod zimną wodę, aby zmyć brud, który być może zwabił robaki. A pokój wydawał się być taki czysty za dnia, białe ściany, błękitne drzwi i malunki pod sufitem.

Zimna woda, zimne powietrze, zimne łóżko- czym się można rozgrzać? Resztę nocy spędziłam przy zapalonych wszystkich lampach i z dwoma butelkami w ręku- sprayem na robaki i rumem z Seszeli. Rum oczywiście, dozowałam wewnętrznie, dla znieczulenia sytuacji i przywrócenia normalnej temperatury ciała 😉

Spałam jednym okiem, drugie obserwowało. Po śniadaniu, na herbatkę do znajomego pana na rogu, potem do sklepu ze starociami. Szafy z dyszli wozów, komody ręcznie malowane, słonie różnych wielkości i mnóstwo innych ciekawych pamiątek- znów żal, że i tak, jako osoba bezdomna, nie miałabym gdzie tego ustawić.

Kiedyś sobie takie cuda przywiozę z podróży … Potem odwiedziłam szewca, co ręcznie szyje piękne buty. Wczoraj już miałam ochotę na takie śliczne, z cieniutkiej i miękkiej skórki, dziś dobiłam targu. Było bardzo sympatycznie, kupiłam jeszcze drugie. Jeszcze wizyta u staruszka od słynnych omletów przy wieży zegarowej.

No i czas w Jodhpur się powoli kończył. Pół godziny szaleńczej jazdy tuk tukiem po zatłoczonych ulicach i już siedziałam w pociągu do Jaipuru. Tym razem podróżuję tylko pięć godzin i nie sleeperem a zwykłym pociągiem z siedzeniami.