Rankiem autobusem do Betlejem a tam, żeby zobaczyć miejsce narodzin Jezusa, kolejka na godzinę czekania. Wcześniej drugie śniadanie w knajpce w piwnicy, świeżo zrobiony humus, gorąca soczewica i falafelki. Najedzeni jak bąki mogliśmy pomyśleć o duchu. Na placu przed bazyliką wielka choinka i skromna szopka. Potem do Hotelu Bangsego i spacer przy murze z graffiti. Zeszło nam się do wieczora, nogi już ledwo niosą a jeszcze zaplanowana wizyta w dzielnicy ultraradykalnych Żydów, Mea Sherim.
Tam na koniec szabasu ruch. Mężczyźni w beżowych szlafrokach i wysokich sobolowych kapeluszach, prawie biegiem, podążali w kierunku Bramy Damasceńskiej. Szybko i my stamtąd wyszliśmy, cały dzień trochę nas zmęczył.