No i jestem.. w magicznej krainie Majów, w słynnym Tikal. Starożytne miasto jest wielkie. Pół dnia oglądania i zobaczyłam tylko część. Piramidy, ołtarze do składania ofiar, grobowce władców… omszałe kamienie. I ten specyficzny zapach mokrych kwiatów, drzew … prawdziwej dziczy.


[more]

Nie lubię gór i łażenia po wysokościach, ale nie odmówiłam sobie przyjemności wspięcia się na jedną z piramid. Widok był oszałamiający- tu przed wiekami działo się wiele..

Majestat. Krwawe dzieje…

Wsłuchiwałam się w nawoływania małp, papug i … nielicznych turystów. Oddychałam pełną piersią.

Potem szybki marsz do cywilizacji, zrobiło się ciemno zdecydowanie za szybko. Wesołe zielone świetliki towarzyszyły mi w drodze powrotnej, oswajając trochę przerażające ciemności w majańskiej dżungli. W życiu nie widziałam takich wielkich żywych światełek!

Nocleg miałam w pobliskim campie, dwa kroki od bram parku. Podobnie jak i na Borneo, nie spałam wcale, nasłuchując odgłosów płynących niczym z filmu przyrodniczego.

Do ukrytego w gąszczu roślin miasta Majów, wróciłam następnego dnia wczesnym rankiem. Już niespiesznie, swoim rytmem zaglądałam w jego zakamarki. Nie było tak duszno i parno, zdecydowanie lepsza pora na włóczęgę po tropikalnym lesie.

Obserwowałam wielkie mrówki noszące kawałki liści, idące utartą ścieżką, prawdziwą mrówczą autostradą.

Dziwiłam się niespotykanej barwi drzewa, które z daleka wyglądało jak pokryte czystym złotem.

Dotykałam omszałych ruin, steli i ołtarzy.

Współcześni badacze nie odkryli wszystkich piramid miasta Majów- wiele z budowli jest ukrytych. Obrośnięte drzewami wyglądają jak zwykłe pagórki.

Ile jeszcze tajemnic skrywa to miejsce…