Urlop i pierwszy wyjazd w czasie covid od marcowego powrotu z Indii, dobiegł końca. Nie pisałam codziennych prześcieradeł, bo wypad do Grecji był typowo prywatny, z przyjaciółmi.

Naszym celem wypoczynkowym była jedna z wysp Cyklad- Paros. Plany początkowo były inne, ale zmiany lotów narzucone nam przez linię lotniczą sprawiły, że z planu wypadła wyspa Naksos.
Z lotniska w Atenach od razu do Pireusu na 4 godzinny nocny prom. Ponad tydzień spędziliśmy naszą wesołą siódemką na wylegiwaniu się na plażach. Kilka osób zdecydowało się także na jednodniowy wypad na sasiednią Mykonos, znaną z wizyt celebrytów, wiatraków i wysokich cen.
Reszta pobytu, to relaks całodniowy, wieczorne wyjścia do ulubionej tawerny na kolacje i smakowanie greckich specjałów i napitków.
U mnie jak zwykle wesoło. Jednego dnia zestaw zdarzeń, typowych dla ciamajdy. Siadając tyłem na wielkie dmuchane koło, tak fiknęłam niespodziewanie koziołka do tyłu, że pod wodą jeszcze zdążyłam uderzyć się głową w kamienie, zedrzeć skórę na kolanach do krwii i wynurzyć się z wody, z typową dla mnie gracją, oszołomiona na maksa. Oczywiście widzowie na brzegu mieli niezłe widoki, rodem z programu Śmiechu warte.

I temat do radości na następnych kilkanaście godzin. Godzinę wcześniej też niefortunnie ześlizgując się ze wspomnianą już wrodzoną gracją z owego dmuchanego koła, zaliczyłam podwodne zwiedzanie dna. Opiłam się tego dnia słonej wody za wszystkie czasy.
Po powrocie dziennym rejsem z Paros do Aten nietypowa pogoda w środku lata- deszcz i chłodno. Idealnie na zwiedzanie zabytków.
Ostatnie zakupy na ateńskim lotnisku, lot i znów trzeba żyć w zwykłej codzienności, marząc o kolejnej podróży.

14.08 2020