No to start 🙂 19 lotów, 53.387 km, kraje: Malaysia, Australia, French Polynesia, New Zealand, Myanmar, Singapore, Thailand, Turkey.

Na powitanie zaginął bagaż nadawany mojego wspoltowarzysza. Pewnie nie zdążyli go przeładować z opóźnionego samolotu z wawy.
Nie mamy czasu na czekanie, do shutle busa i na drugie lotnisko Bangkoku. Zaraz wylot do Kuala Lumpur.

Podczas lotu linami scoot do Kuala Lumpur odpadałam momentami, daje o sobie znać zarwana w samolocie nocka. Dziś będzie kolejna 🙂
Zapomniałam, że wykupiłam sobie obiad w samolocie. Dostałam ryż z szaszłykami, ale zapach potrawy przypominał mi suszone dafnie. Po zjedzeniu 1/3 zauważyłam pierwsze oko, potem drugie, z ogonkiem. Ryż z długimi suszonymi rybkami…połączenie, które jeszcze teraz wspomnieniowo wywołuje mdłości.

A przecież nie jestem jakąś wybredna w jedzeniu 😉

Sydney. Witamy w kangurzej krainie! Nie wysiadać z samolotu, najpierw chory wymagający szybkiej pomocy lekarskiej.

Pierwszy kangur zaliczony!

Dzień powoli się kończy. Odwiedziłam słynną plażę Bondi Beach, gdzie surferzy czekają na falę swojego życia, Royal Botanic Garden i Opera House.
Jet lag daje się we znaki i spacerując po ogrodzie botanicznym zwyczajnie padłam na trawniku, przesypiając w pełnym słońcu dwie godziny.
Budziły mnie ino ciekawskie długodziobe ptasiory domagające się jedzenia i wszedobylskie mrówki.

14.10.2014