Wreszcie rozumiem, co do mnie mówią, bo na Gwadelupie wszyscy gadali po francusku. Wprawdzie uczyłam się tego języka przez cztery lata w liceum, ale zapomniałam, bo nie używam. Podstawowe zwroty tylko zostały w pamięci. Co innego z hiszpańskim, sama się go nauczyłam w podróżach i umiem się dogadać 🙂


[more]

Na lotnisku w Santo Domingo, stolicy Dominikany, mnóstwo turystów. Opłata za kartę turystyczną 10 USD lub 10 euro. Stempel w paszporcie i witamy w urlopowym raju. Guagua do miasta oddalonego o blisko 30 kilometrów, to busik za 140 peso dominikańskie. Jakieś 10 zł. W hotelu szybki prysznic i w miasto. Blisko do morza i promenady spacerowe, zwanej Malecon.

Nie jest tak kolorowy i reprezentacyjny jak ten w Hawanie, ale przyjemne miejsce. Widać, że sobotnie popołudnie przynosiło tu lokalnych. Puszczają latawce, pijąc rum i piwo. Nowoczesność widać też w zabawach. Obok latawców ścigają drony. W nabrzeżnym barze zamówiłam mofongo i kurczaka. Potem spacerek wzdłuż deptaka.

W pewnym momencie wyrównał ze mną krok starszy pan, nawiązaliśmy rozmowę. Przestrzegał mnie przed młodymi chłopakami, jak ich nazwał, tygrysami, którzy brawurowo kradną turystom telefony i aparaty fotograficzne.

Pokazywał takie grupki młodych, siedzących na plaży w dole. Zaczęło się ściemniać, więc droga powrotna przez zabytkową kolonialną częșć miasta. Na każdym rogu jest porcelanowa tabliczka z nazwą ulicy no i obowiązkowo jest sklep, gdzie można kupić rum, piwo i zakąskę.

Do hotelu, w kto rym dziś śpię trafiłam po niezłym błądzeniu.

Plany były na tańce i szaleństwo a skończyło się zaśnięciem w opakowaniu.