Bahia Solano okazała się bardzo udaną miejscówką. Po obiedzie w domowym barze niedaleko hotelu, wybrałam się na spacer. Na dziurawej ulicy zaczepiłam jednego z kierowców tuktuka, który przez kolejne dni był moim przewodnikiem po okolicy.
Do wieczora zobaczyłam wodospad niedaleko lotniska. Ciężko funkcjonować w takim upale i wilgotności. Droga do wodospadu, to prawdziwa uczta dla oczu. Roślinność aż kipiała wylewając się na ścieżkę.

Czasami trzeba było iść strumieniem, lecz to była prawdziwa chłodna ulga dla nóg. Sam wodospad nie był jakiś wyjątkowy, ale spacer do niego już tak. Nie bez kozery departament Choco, w którym leży Bahia Solano, jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc przez miłośników motyli, ptaków i tropikalnych roślin.

Florę tego miejsca mogę porównać do lasu mgielnego Monteverde w Kostaryce.
Wieczór leniwie na hamaku.
Rano umówiona byłam z kierowcą Danielem na wycieczkę do wioski El Valle, leżącej po drugiej stronie półwyspu w kierunku Parku Narodowego Utria.

Mimo, że odległość tylko 16 km, to przejazd zajmuje blisko godzinę. Część drogi utwardzają i dla tuktuka, to niezła przeprawa przez błoto i dziury. Mój kręgosłup zapamięta ten dzień.
El Valle jest mniejszym niż Bahia Solano skupiskiem chat. Właśnie trwał odpływ i można było jeździć twardą szeroką plażą.

Kiedy woda wracała, ludzie mieszkający przy plaży mogli się dostać do swoich domów jedynie łodziami.
Woda uciekła tego dnia na ponad kilometr a jedynymi zwierzętami, które zostały, były szybkie czerwone lub czarne kraby.
Plaże pacyficzne nie są moimi ulubionymi z powodu ciemnego koloru piasku, ale Almejar wyróżniała się błyszczącymi jak klejnoty drobinkami.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy jednym z domostw na zimną lemoniadę domowej roboty. Chatka drewniana, z wysokim progiem, skromna. Lemoniada przepyszna, zimna a co najważniejsze, ugasiła pragnienie w to upalne popołudnie.
Kilka kilometrów przed Bahia dopadł nas deszcz. A dokładniej ściana wody z nieba.

Tuktuk ledwo dyszał przejeżdżając przez czerwoną glinę.