W Miami ruch, kilka pasów do lądowania i startów samolotów, głowa kręciła mi się jak na sprężynie.

Tyle krówek widziałam naraz. Miałam trochę czasu więcej, bo samolot do Helsinek opóźniony o godzinę, próbowałam zmienić lot, bo przecież na przesiadkę do Wilna nie zdążę, ale natrafiłam na mur, wg pracowników Finnair musiałam przelecieć Atlantyk.

Na dwadzieścia minut przed odlotem mojego samolotu, usiedlismy w Helsinkach. Zdążyłam zauważyć tylko śnieg na trawnikach i poczuć minusową temperaturę i dyla na transfer, żeby chociaż mi bezpośredni do Warszawy nie uciekł.

Dopiero za trzecim podejściem, przypomnieniem o setkach euro odszkodowania i brania na litość, dostałam kartę boardingową na lot do Warszawy. Za pół godziny start! Na szczęście nie dałam się wsadzić na loty do Talina a potem do Wilna, bo bym tam została. Połączenie z Wawą już bym straciła.

W samolocie do kraju poznałam ciekawego chłopaka, który po kilkunastu latach życia i założeniu rodziny z Hondurasu przeprowadza się do Polski. Takie życie, ja chcę uciekać do ciepła a on wraca do zimna 🙂

Warszawa powitała mnie ciepełkiem, rozbierać zaczęłam się z tych cebulowych warstw już na lotnisku. Po przytomności zadzwoniłam jeszcze na infolinię banku z awantura o zablokowanie kart kredytowych gdzieś tak w połowie podróży.

Podobno dzwonili do mnie, aby potwierdzić transakcję z Dominiki, ale oczywiście nie odebrałam i uznali tamtą płatność za próbę włamania się na konto. To pojechali po bandzie, blokując od razu wszystkie karty. Do domu dotarłam w nocy, padam na nos….